Jedną z największych atrakcji Wietnamu są malownicze tarasy ryżowe. Ich zdjęcia ochoczo wykorzystywane są we wszystkich folderach turystycznych promujących ten kraj. Oczywiście, ryż jest uprawiany na terenie całego Wietnamu, jednak najsłynniejsze i zarazem najpiękniejsze pola ryżowe leżą w pobliżu miasta Sapa. Swoją wyjątkowość zawdzięczają przede wszystkim górskiemu położeniu. Oprócz wspomnianych tarasów ryżowych, w Sapie znajduje się jeszcze jedna znana atrakcja. Mowa o górze Fansipan wznoszącej się na wysokość 3143 m n.p.m. Dzierży ona miano najwyższego szczytu Wietnamu i jednocześnie całych Indochin. Na Fansipan prowadzą piesze szlaki z Sapy, a także wjeżdża nowoczesna kolejka linowa. W ostatnich latach Sapa przeżywa prawdziwy boom turystyczny. Niestety, niesie to za sobą wiele negatywnych konsekwencji m.in. miejscowość całkowicie zatraciła swój małomiasteczkowy charakter stając się dużym i głośnym ośrodkiem.
Napis I love Sapa przy dolnej stacji kolejki linowej na Fansipan.
Słynne tarasy ryżowe w pobliżu Sapy.
Sapa (Sa Pa)
Miasto Sapa znajduje się w Prowincji Lao Cai w Północnym Wietnamie, tuż przy granicy z Chinami. Leży w górach na wysokości około 1600 m n.p.m. Zamieszkuje je 7 tys. mieszkańców, z czego zdecydowaną większość stanowią przedstawiciele kilku mniejszości etnicznych m.in. Hmongowie, Dao i Tay. Początki Sapy sięgają okresu kolonialnego, kiedy to Francuzi wybudowali tam pierwsze wille pełniące funkcje uzdrowisk. Górskie położenie miejscowości sprawia, że panuje w niej specyficzny mikroklimat (jest chłodniej niż w pozostałej części Wietnamu). Początkowo Sapa była małym i spokojnym miasteczkiem, niestety z biegiem lat przekształciła się w niezwykle popularny kurort turystyczny, do którego ściągają rzesze turystów. Nie przesadzimy, jeśli porównamy Sapę z naszym Zakopanem. W mieście powstaje coraz więcej olbrzymich i ekskluzywnych hoteli, a lokali gastronomicznych jest tyle, że ciężko je zliczyć. Do lat 90. XX wieku mieszkańcy Sapy utrzymywali się z rolnictwa. Aktualnie, ich głównym źródłem dochodu jest turystyka.
Współczesna Sapa to duży kurort turystyczny.
Jezioro Sapa leżące w centrum miasta.
Jedna z bocznych uliczek.
Dojazd z Sapy do Hanoi
Według Google Maps, Sapa leży jakieś 313 km na północny-zachód od Hanoi. Dostaniecie się tam za pomocą autobusów lub pociągów (Wietnam posiada dobrze rozbudowaną sieć kolejową). My wybraliśmy pierwszy środek lokomocji. Za bilet na nocny autobus VIP do Sapy zapłaciliśmy po 400 tys. dongów (≈ 64 zł). Teoretycznie, miał on wyjechać z Hanoi o godzinie 21, ale w rzeczywistości ruszył grubo po 22. Do Sapy dotarliśmy mniej więcej na 5 rano. Po wyjściu z autobusu przeżyliśmy lekki szok, gdyż padał deszcz i było zimno, a my mieliśmy na sobie wyłącznie krótkie ubrania i japonki. Co więcej, ruszyła na nas grupa “małych Pań” odzianych w dość dziwne stroje. Nie wiedzieliśmy czego one od nas chcą, ponieważ byliśmy mocno rozespani. Jak najszybciej zabraliśmy swoje bagaże i oddaliliśmy się od autobusu. W dalszej części wpisu wyjaśnimy kim są ów “małe Panie” i o co im chodziło.
Amfiteatr w Sapie stanowi ulubione miejsce spotkań miejscowych, jak i turystów.
Tarasy ryżowe.
Jeżeli zastanawiacie się nad opcją kolejową, to musicie wiedzieć, że pociągi nie dojeżdżają bezpośrednio do Sapy, tylko do miasteczka Lao Cai, które oddalone jest od Sapy o blisko 30 km. Trasa kolejowa liczy ponad 250 km i jej pokonanie zajmuje około 8 godzin. Z Lao Cai do Sapy prowadzi górska droga z licznymi serpentynami, dlatego przejazd taksówką lub busem trwa aż 45 minut. W zależności od standardu pociągu, bilet do Lao Cai kosztuje od kilkudziesięciu, do nawet kilkuset złotych. Do tej kwoty należy doliczyć jeszcze transport z Lao Cai do Sapy. Zdecydowana większość turystów przyjeżdża do Sapy na 2-3 dni, ale jest też sporo osób decydujących się na jednodniową wycieczkę z Hanoi. Jadą oni nocnym autobusem do Sapy, na miejscu idą na kilkugodzinny trekking po tarasach ryżowych, po czym wracają do stolicy następnym nocnym autobusem. Jeśli dysponujecie ograniczoną ilością czasu, to jest to dobre rozwiązanie, aczkolwiek mega męczące.
Przechadzając się wieczorową porą po Sapie można dostać oczopląsu.
Sapa posiada piękną lokalizację, ale samo miasto nie zachwyca pod względem architektury.
Nocleg i jedzenie w Sapie
Sapa posiada bardzo dobrze rozbudowaną bazę noclegową i gastronomiczną. Jest tam wiele drogich i luksusowych hoteli, a także tanich pensjonatów. Nocleg w Sapie znaleźliśmy jak zawsze na Bookingu. Była to jedna z najtańszych opcji w danym momencie. Za noc w pokoju trzyosobowy z prywatną łazienką płaciliśmy po 90 tys. dongów (≈ 14 zł). Na Bookingu widniała informacja, że recepcja w pensjonacie jest czynna całą dobę. Po przyjeździe do Sapy od razu udaliśmy się na kwaterę (dla przypomnienie była 5 rano). Ku naszemu zdziwieniu, pod wskazanym adresem zastaliśmy … sklep z odzieżą outdoorową (oczywiście o tej godzinie był on zamknięty). Zdezorientowani zadzwoniliśmy pod wskazany numer Whatsappa. Odebrał mężczyzna, który wydał z siebie kilka okrzyków po wietnamsku i się rozłączył. Po jakimś czasie zaświeciło się światło w sklepie i wyszedł do nas właściciel tego “przybytku”. Okazało się, że do hostelu wchodzi się przez sklep. Standard pokoju był bardzo dobry, pomijając jego różowy wystrój :) Jeśli chodzi o knajpy, to w Sapie jest ich cała masa, także bez problemu znajdziecie coś dla siebie. Ceny jedzenia kształtują się następująco: za obiad (np.: zupa pho, phad thai, ryż z kurczakiem) trzeba zapłacić 40-70 tys. dongów (≈ 6,5-9,5 zł), kanapki bánh mì kosztują po 25-45 tys. dongów (≈ 4-7,3 zł), z kolei małe piwo jest po 20 tys. dongów (≈ 3,3 zł). Co ciekawe, nigdzie nie mogliśmy znaleźć piwa w dużych puszkach. Woda 1,5l w sklepie kosztuje 15 tys. dongów (≈ 2,3 zł).
Zupa pho.
Nasz romantyczny pokój :)
Wystrój jednej z restauracji.
Warunki pogodowe w Sapie
Pogoda w Sapie jest niezwykle kapryśna i przeważnie nie rozpieszcza turystów. Oczywiście, jest to zasługa górskiej lokalizacji. Klimat w Sapie jest wilgotniejszy i przede wszystkim chłodniejszy. Różnica temperatur pomiędzy Hanoi, a Sapą wynosi zazwyczaj kilkanaście stopni. W porównaniu do reszty Wietnamu, pada tam częściej i intensywniej. Od czasu do czasu, w Sapie występują nawet niewielkie opady śniegu. W mieście przeważają dni pochmurne, dlatego rzadko kiedy jest tam dobra widoczność. Niestety, dochodzą do tego jeszcze mgły, które utrzymują się w sumie przez 160 dni w roku. Podobno najlepsze warunki atmosferyczne w Sapie panują od kwietnia do maja, jednak nie pokrywa się to z okresem wegetacji ryżu, który kwitnie kilka miesięcy później. My odwiedziliśmy Sapę w drugiej połowie października. Pogoda była wówczas nie najgorsza, aczkolwiek mogliśmy trafić zdecydowanie lepiej, bowiem ze szczytu Fansipan kompletnie nic nie widzieliśmy.
Trzeba mieć sporo szczęścia, żeby w Sapie trafić na ładną pogodę.
Krople deszczu na wagonie kolejki linowej na Fansipan.
Niesamowita panorama z najwyższego szczytu Wietnamu i Indochin :)
Tarasy ryżowe w Sapie
Bez wątpienia jest to największa atrakcja tego regionu, która przyciąga turystów jak magnes. Pomiędzy miastem Sapą, a szczytem Fansipan rozciąga się szeroka dolina Muong Hoa. To właśnie na jej stromych zboczach znajdują się słynne tarasy ryżowe. Jak nietrudno się domyślić, tarasowa uprawa roli jest ściśle związana z ukształtowaniem terenu. Na obszarach górskich występują niedobory ziem uprawnych, dlatego pola zakładane są poprzecznie do stoków, żeby efektywniej wykorzystać przestrzeń oraz zwiększyć ich areał. Metoda ta sprzyja również zatrzymywaniu wody deszczowej na polach i tym samym ogranicza ryzyko erozji gleb. Tarasy w Sapie są kultywowane od wielu pokoleń i stanowią integralną część tutejszego dziedzictwa. Rolnictwem trudnią się zwłaszcza Hmongowie. W dolinie Muong Hoa leżą wioski Hmongów, do których prowadzą szlaki z Sapy. Turyści mogą udać się do nich samemu lub skorzystać z usług lokalnego przewodnika. Tarasy ryżowe w Sapie najładniej prezentują się od maja do października, kiedy najpierw przybierają soczyście zieloną barwę, a następnie stopniowo przechodzą w złotawy odcień. Niestety, w drugiej połowie października było już po żniwach, przez co nie widzieliśmy tej pięknej gry kolorów.
Tarasy ryżowe na stromych zboczach doliny Muong Hoa.
Jak nietrudno się domyślić, tarasowa uprawa roli jest ściśle związana z ukształtowaniem terenu.
Pola zakładane są poprzecznie do stoków, żeby efektywniej wykorzystać przestrzeń oraz zwiększyć ich areał.
Metoda ta sprzyja również zatrzymywaniu wody deszczowej na polach i tym samym ogranicza ryzyko erozji gleb.
Pole ryżowe z bliska.
Czarni Hmongowie
Okolice Sapy zamieszkują różne mniejszości etniczne. Najliczniejszą i najbardziej charakterystyczną grupą są Hmongowie. Lud ten posługuje się językiem hmong. W górach Azji Południowo-Wschodniej żyje w sumie kilka milionów Hmongów. Ich największe skupiska znajdują się w Chinach, Wietnamie, Laosie i Tajlandii. Hmongowie zakładają w górach rozproszone wioski (pomiędzy poszczególnymi gospodarstwami są znaczne odległości). Głównym źródłem utrzymania Hmongów jest rolnictwo. Do perfekcji opanowali oni tarasową uprawę roli. Wśród Hmongów występuje podział na mniejsze podgrupy. Odłam żyjący w pobliżu Sapy zwany jest Czarnymi Hmongami. Nazwa podgrupy nawiązuje do ich tradycyjnych ciemnych strojów. Poza rolnictwem, Hmongowie wyrabiają rękodzieło m.in. haftowane tkaniny, z których szyją ubrania i pozostałe dodatki np.: torebki, saszetki itp., a także produkują srebrną biżuterię. Haft jest ściśle związany z kulturą Hmongów, co widać po ich bogato zdobionych strojach. Hmongowie są bardzo rodzinnym ludem. Kobiety Hmongów młodo wychodzą za mąż i rodzą liczne potomstwo. W porównaniu do Wietnamczyków, Czarni Hmongowie są o wiele biedniejsi. Rozwój turystyki sprawił, że dostrzegli oni szansę na poprawę swojej sytuacji materialnej. Kobiety Czarnych Hmongów trudnią się jako przewodniczki górskie i oprowadzają turystów po tarasach ryżowych i lokalnych wioskach. Dodatkowo, sprzedają turystom rękodzieło. To właśnie je spotkaliśmy po wyjściu z autobusu. Ów “małe Panie” oferowały nam wycieczkę w góry. Nazwaliśmy je tak, ponieważ są naprawdę malutkie; mają około 150 cm wzrostu. Wyglądają dość zabawnie, gdyż ich ubiór stanowi mieszankę tradycyjnego stroju z nowoczesnymi elementami garderoby np.: kurtką The North Face, albo butami trekkingowymi.
Wspólne zdjęcie z "małymi Paniami".
Kobiety Czarnych Hmongów na plecach noszą charakterystyczne kosze. W przeszłości za ich pomocą znosiły ryż z gór, a obecnie trzymają w nich rękodzieło, które sprzedają turystom.
Typowa wioska Czarnych Hmongów.
Pojedyncze gospodarstwo w otoczeniu tarasów ryżowych.
Hmongowie hodują również zwierzęta, najpopularniejsze są wodne bawoły.
Jedna z "małych Pań" przez cały trekking niosła na plecach swoją pociechę.
Trekking po tarasach ryżowych
W dolinie Muong Hoa znajduje się wiele ścieżek i utwardzonych dróg. Jeśli macie ochotę, to możecie spacerować nimi samodzielnie, aczkolwiek nie uświadczycie tam żadnych oznakowanych szlaków, ani drogowskazów. Teren ten jest mało wymagający, więc nie powinniście zabłądzić (zakładając, że warunki atmosferyczne będą sprzyjające). My zdecydowaliśmy się na zorganizowany trekking, ponieważ im dłużej przebywaliśmy w Azji Południowo-Wschodniej, tym coraz częściej szliśmy na łatwiznę. W Sapie jest mnóstwo agencji turystycznych oferujących różne wycieczki. Najpopularniejsze są kilkugodzinne trekkingi po tarasach ryżowych i my właśnie z takiego rozwiązania skorzystaliśmy. Trekking pierwotnie kosztował 18 $/os., ale ostatecznie zapłaciliśmy 15 $/os. (≈ 60 zł), bowiem znalazło się więcej chętnych. Z właścicielką agencji ustaliliśmy, że nasza trójka zrobi dłuższą wersję trekkingu. Jeśli chodzi o samą wędrówkę, to przypomina ona raczej spacer, aniżeli górską wyrypę. Z Sapy wyruszyliśmy około godziny 9, a skończyliśmy mniej więcej o 16. Łącznie przeszliśmy jakieś 15 km. Oczywiście, naszą przewodniczką została jedna z “małych Pań”, a po wyjściu z Sapy dołączyło do nas jeszcze kilkanaście kobiet Czarnych Hmongów.
Podczas trekkingu było bardzo ślisko, ponieważ dzień wcześniej padało, a podłoże jest tam gliniaste. Większość turystów miała spore problemy z utrzymaniem równowagi przy podchodzeniu i schodzeniu. “Małe Panie” ochoczo im pomagały. Wyglądało to dość komicznie, ale takie są uroki zorganizowanych wycieczek. My nie potrzebowaliśmy pomocy i unikaliśmy jej jak ognia, ponieważ wiedzieliśmy, że prędzej, czy później trzeba będzie za nią zapłacić. Stwierdziliśmy, że skoro płacimy za trekking, to nie będziemy dawać jeszcze napiwków. “Małe Panie” sprytnie podzieliły sobie grupę, tak że każdy turysta miał swoją "opiekunkę". Nam przydzielono dwie młode dziewczyny. Początkowo byliśmy twardzi i ignorowaliśmy ich zaczepki, ale po godzinie spaceru ulegliśmy :) Dziewczyny były bardzo sympatyczne; non stop się uśmiechały i nieśmiało zagadywały. Interesowały je przede wszystkim kwestie rodzinne. Pytały o nasz wiek, czy mamy żony oraz ile mamy dzieci i rodzeństwa. Pomimo że były od nas młodsze o ponad 10 lat, to każda z nich miała już dwójkę dzieci. Zdziwiły się strasznie, gdy usłyszały, że w Polsce mieszka niecałe 40 mln ludzi (Wietnam jest nieco większy od Polski, a ma ponad 100 mln mieszkańców).
“Małe Panie” nosiły na plecach charakterystyczne kosze (z zawartością mogły ważyć nawet 10 kg). W przeszłości wykorzystywano je do znoszenia ryżu z gór (aktualnie robi się to za pomocą skuterów). W koszach miały rękodzieło przeznaczone na handel. Pod koniec trekkingu doszliśmy do wsi Lao Chai, w której zaplanowano przerwę obiadową. Wszystkie “małe Panie” zakończyły tam swoją wędrówkę. Zanim jednak odeszły, rzuciły się na nas z pamiątki. Byliśmy przygotowani na ten moment, ale ceny mocno nas zaskoczyły. Duże saszetki kosztowały 200 tys. dongów (≈ 32 zł), a mniejsze 100 tys. dongów (≈ 16 zł), dla przykładu obiad kosztuje około 50 tys. dongów. W sumie kupiliśmy od dziewczyn cztery saszetki. Były bardzo zadowolone i zrobiły sobie z nami zdjęcia. Jedną z nich spotkaliśmy później w sklepie, jak za zarobione pieniądze kupowała jedzenie swoim pociechom.
Po obiedzie (był w cenie trekkingu), podjechał do wioski bus i zabrał naszych współtowarzyszy do Sapy, a my kontynuowaliśmy spacer z przewodniczką. Ostatecznie doszliśmy do wodospadu leżącego w wiosce Ta Van. Droga przez cały czas prowadziła tarasami ryżowymi, a przez chwilę biegła lasem bambusowym. Gdy zostaliśmy sami z przewodniczką, to wyjaśniła nam, że kobiety Czarnych Hmongów codziennie rano schodzą z gór do Sapy i czekają na turystów przyjeżdżających autobusami z Hanoi. Przewodniczkami są same kobiety, bowiem tylko one znają język angielski; nauczyły się go od zagranicznych turystów. Z kolei, mężczyźni Czarnych Hmongów uprawiają rolą oraz pilnują dzieci i gospodarstw. Pod koniec trekkingu, nasza przewodniczka była już tak bardzo zmęczona, że ledwo szła (nic w tym dziwnego, skoro prawie codziennie pokonuje taki dystans). Na zakończenie wędrówki wręczyliśmy jej 100 tys. dongów napiwku (≈ 16 zł) i wróciliśmy taksówką do Sapy (była opłacona przez organizatora).
Szczyt Fansipan (Phan Xi Păng)
Jak już wspomnieliśmy wcześniej, Fansipan to najwyższy szczyt Wietnamu oraz jednocześnie całego Półwyspu Indochińskiego (nazywany bywa przez to Dachem Indochin). Wznosi się na imponującą wysokość 3143 m n.p.m. i oddalony jest od Sapy o zaledwie 9 km. W 2006 roku, utworzono park narodowy, który swoim zasięgiem objął fragment pasma górskiego Hoàng Liên Sơn wraz ze szczytem Fansipan. Na wierzchołku góry wybudowano kompleks świątynny. W jego skład wchodzi kilka budynków, a także 11-metrowa stupa oraz 20-metrowy pomnik Buddy wykonany z brązu. Po szczytowej partii Fansipan porusza się za pomocą kamiennych ścieżek i schodów. Na górze cały czas gra kojąca i relaksacyjna muzyka, która dodaje temu miejscu pewnej magii. Ze szczytu rozpościera się piękna panorama (podobno), ale przez większość dni w roku jest ona szczelnie zakryta chmurami. Niestety, my trafiliśmy na kiepską widoczność. Z powodu gęstej mgły, kompletnie nic nie było widać. Warunki takie również miały swój urok, aczkolwiek wolelibyśmy błękitne niebo. Jeśli nie chcecie się zawieść, to nie napalajcie się zbytnio na niesamowite krajobrazy ze szczytu, gdyż statystycznie macie na to nikłe szanse. Na Fansipan prowadzi kilka szlaków turystycznych (zazwyczaj wejście zajmuje 2-3 dni), jednak zdecydowana większość osób wjeżdża na szczyt kolejką górską.
Główna brama do kompleksu świątynnego leżącego na szczycie Fansipan.
Na Fansipan panowała gęsta mgła, która uniemożliwiała nam podziwianie widoków. Takie warunki miały swój urok, aczkolwiek wolelibyśmy błękitne niebo.
Na terenie kompleksu grała spokojna muzyka, która w połączeniu z mgłą tworzyła niepowtarzalny klimat.
Kamienne schody prowadzące na szczyt Fansipan.
Ozdobna altanka będąca również punktem widokowym.
Najwyższy szczyt Wietnamu i Indochin zdobyty. Niestety, z góry nic nie widzieliśmy, ale przynajmniej nie padało :)
Fragment dziewiczego lasu w szczytowej partii Fansipan.
Powrót do górnej stacji kolejki linowej.
Kolejka linowa na Fansipan
Po zameldowaniu się w hostelu i zjedzeniu śniadania od razu ruszyliśmy na Fansipan. Najpierw taksówką podjechaliśmy pod dolną stację kolejki górskiej (oddalona jest od centrum Sapy o 2 km). Taksówkarz skasował nas na 100 tys. dongów (≈ 16 zł), pomimo że na liczniku pokazywało 60 tys. dongów. Bilet na kolejkę linową na Fansipan (wjazd i zjazd) kosztuje 800 tys. dongów (≈ 127 zł). Kolejką nie wjeżdża się na samą górę, tylko do kompleksu świątynnego leżącego nieco poniżej wierzchołka. Na szczyt można wejść po kamiennych schodach, albo wjechać następną kolejką, tym razem szynową. Oczywiście, opcja druga jest dodatkowo płatna i kosztuje 150 tys. dongów (≈ 24 zł); w przypadku zjazdu jest to 120 tys. dongów (≈ 19,3 zł). Większość osób decyduje się na schody i my również polecamy to rozwiązanie. Kolejkę linową na Fansipan wybudowano w 2016 roku. Ma ona 6292 m długości, a wjazd trwa około 15 minut. Z wagonu kolejki zobaczycie m.in. tarasy ryżowe z lotu ptaka leżące w dolinie Muong Hoa. Kolejka kursuje codziennie od 7:30 do 17:30. Wybierając się na najwyższy szczyt Wietnamu, koniecznie zabierzcie ze sobą bluzę oraz pelerynę. W przypadku wjazdu, obuwie nie odgrywa szczególnie istotnej roli, więc możecie iść w sandałach. Po zejściu z Fansipan nie łapaliśmy już taksówki, tylko pieszo wróciliśmy do Sapy.
Świątynia przy dolnej stacji kolejki linowej na Fansipan.
Wagony kolejki są oszklone, więc można z nich podziwiać widoki (oczywiście, gdy pozwalają na to warunki atmosferyczne).
Niestety, podczas naszego wjazdu i zjazdu pogoda nie dopisała.
Tarasy ryżowe widziane z lotu ptaka leżące w dolinie Muong Hoa.
Stoki Fansipan porośnięte bujnym lasem.
Podrabiana odzież
Wybierając się do Wietnamu wiedzieliśmy, że kraj ten słynie z produkcji podróbek. Nie przypuszczaliśmy jednak, że na każdym kroku w Sapie będzie można kupić ubrania takich marek jak: The North Face, Patagonia, Adidas, czy Nike. Ze względu na górską lokalizację, ów miasto wyspecjalizowało się w sprzedaży odzieży outdoorowej i sportowej. Tamtejsze sklepy turystyczne wyglądają identycznie jak nasze, różnica polega na tym, że sprzedają podróbki. Oferowany przez nie towar jest zazwyczaj słabej jakości, ale kosztuje grosze. Jest to dobra okazja, żeby uzupełnić swoją garderobę podczas podróży np.: wymienić znoszone koszulki (nowe kosztują zaledwie kilka złotych). Osobiście kupiłem buty marki Adidas, ponieważ te, w których przyleciałem do Azji rozpadły się w trakcie trekkingu. Zapłaciłem za nie 300 tys. dongów, czyli jakieś 48 zł! Oczywiście, zakupu dokonałem w sklepie należącym do naszego gospodarza. Ostatniego dnia w Sapie wybraliśmy się na trekking po tarasach ryżowych. Ze spaceru wróciliśmy cali upaćkani w błocie, a nie mieliśmy już wykupionego noclegu, bowiem wieczorem wyjeżdżaliśmy. Mimo to, w pensjonacie pozwolono nam wziąć prysznic (na czas trekkingu zostawiliśmy tam również swoje bagaże). Chcąc się odwdzięczyć, kupiliśmy od nich jeszcze kilka ciuchów. Do butów dorzuciłem bluzę Adidas za 180 tys. dongów (≈ 28 zł) i kurtkę The North Face za 100 tys. dongów (≈ 16 zł). W gratisie otrzymałem skarpetki Nike :) Dodam, że od powrotu z Wietnamu minęło prawie 10 miesięcy, a z butami o dziwo nic się nie dzieje, pomimo że są dość mocno eksploatowane. Jeśli chodzi o bluzę, a w szczególności kurtkę, to idealnym określeniem będzie bubel.
Podsumowanie
Sapa to bez wątpienia jedno z tych miejsc, które koniecznie trzeba odwiedzić będąc w Azji Południowo-Wschodniej. Ostrzegamy, że może to być jednocześnie Wasze największe rozczarowanie. Dlaczego? W głównej mierze jest to uzależnione od tego, na jakie warunki atmosferyczne traficie. W rejonie Sapy pogoda jest nieprzewidywalna i nie ułatwia życia turystom. Osoby przyjeżdżające do Sapy marzą o przepięknych krajobrazach, które widzieli na zdjęciach w Internecie (soczyście zielone tarasy ryżowe w promieniach wschodzącego słońca, albo cudowna panorama z najwyższego szczytu Indochin). Niestety, rzeczywistość zazwyczaj wygląda inaczej, gdyż z powodu mgły i dużego zachmurzenia kompletnie nic nie widać. Jeśli zależy Wam na zielonych tarasach ryżowych, to powinniście uzależnić swój pobyt w Sapie od sezonowości ryżu, bowiem przyjeżdżając tam po żniwach zastaniecie jedynie wypalone od słońca rżysko. Sapa, podobnie jak cały Wietnam, jest mega komercyjna. Wybierając się do niej, wyobrażaliśmy sobie małą i spokojną górską miejscowość, a zastaliśmy olbrzymi kurort oblegany przez hordy turystów. Mimo wszystko, nie rezygnujcie z wypadu do Sapy, a nuż warunki pogodowe będą zadowalające. Nasza rada jest taka, żeby nie napalać się zbytnio na niesamowite widoki. Lepiej zaskoczyć się pozytywnie, niż rozczarować.
KONIEC
Pozostałe wpisy z podróży po Azji Południowo-Wschodniej:
- Podróż do Azji Południowo-Wschodniej w porze deszczowej
- Tajlandia: co warto zobaczyć w Bangkoku?
- Kambodża: starożytne ruiny Angkor Wat | Bayon | Ta Prohm | Siem Reap
- Kambodża: jezioro Tonle Sap i pływająca wioska Kampong Phluk
- Kambodża: największe atrakcje Phnom Penh
- Laos: czy warto odwiedzić Wientian?
- Laos: Vang Vieng, czyli laotańska mekka backpackersów
- Laos: Luang Prabang i wodospad Kuang Si
- Laos: wioska Nong Khiaw i dwudniowy trekking po dżungli
- Wietnam: największe atrakcje Hanoi. Co warto zobaczyć w wietnamskiej stolicy?
- Wietnam: prowincja Ninh Binh i malowniczy Trang An
- Wietnam: tarasy ryżowe w Sapa i Fansipan, czyli najwyższy szczyt Wietnamu